Laboratorium-uzdrowisko Sokolowsko

Grzegorz Borkowski 16.09.2011. OBIEG

Sokolowsko

Sokolowsko jako miejsce zwiazane ze sztuka stawalo sie juz z wolna nazwa troche mityczna, bowiem coraz wiecej osób slyszalo o powstajacym tam Laboratorium Kultury, a wciaz niewiele widzialo to miejsce na wlasne oczy.

Slyszelismy, ze Fundacja In Situ, zalozona w 2004 r. przez Bozenne Biskupska i Zygmunta Rytke, przeniesiona zostala z centralnej Polski gdzies daleko na Dolny Slask; ze tych dwoje artystów sprzedalo swój piekny dworek w podwarszawskiej Podkowie Lesnej i kupilo w nieznanym szerzej Sokolowsku jakas bardzo malownicza ruine i tam, nie zwazajac na przestrogi praktycznie nastawionych znajomych, z wielkim zapalem instaluje instytucje wspólczesnej sztuki, w miedzyczasie obudowujac trzy obiekty. Co takiego znalezli w Sokolowsku? Przede wszystkim chyba wyjatkowy genius loci, na który sklada sie wizualny i atmosferyczny mikroklimat oraz blizsza i dalsza historia tego miejsca.

W polowie XIX wieku, gdy miejscowosc nazywala sie Görbersdorf, z inicjatywy lekarza Hermanna Brehmera powstal tam kompleks architektoniczny stanowiacy baze profesjonalnego uzdrowiska dla osób ze schorzeniami górnych dróg oddechowych, które zyskalo ogólnoeuropejska renome i podobno bylo wzorem dla powstalego pózniej slynnego kurortu w Davos. Glówny budynek Sanatorium dr Brehmera, zbudowany w stylu neogotyckim, wygladal jak zamek i tak jest do dzis nazywany. Po II wojnie swiatowej wraz z szesciohektarowym parkiem funkcjonowal nadal jako sanatorium, jednak ulegal stopniowej degradacji, ale np. jeszcze w 1986 roku przebywal w nim na leczeniu Jerzy Ludwinski i z tej okazji Fredo Ojda i Andrzej Dudek-Dürer przeprowadzili wtedy artystyczne dzialania dla kuracjuszy. W 2005 w wyniku pozaru spalila sie znaczna czesc budynku, w tym caly dach, i obiekt, wpisany do rejestru zabytków pod nr 1888, znalazl sie w stanie - wg opinii wojewódzkiego konserwatora - katastrofy budowlanej. A jednak Fundacja In Situ dostrzegla w nim potencjal i rozpoczela w 2009 roku odbudowe (z nieduzym, ale jednak, wsparciem MKiDN oraz wladz województwa dolnoslaskiego). W Sokolowsku w latach 1951-55 mieszkal Krzysztof Kieslowski, w domu naprzeciw kinoteatru Zdrowie, o czym informuje m.in. tablica umieszczona w 2006. Dawne kino, zbudowane pod koniec XIX w. jako hotel Bergland, takze kupila Fundacja In Situ i juz w lecie 2009 zorganizowala w nim warsztaty filmowe.

Okazje, by naocznie przekonac sie, czym jest Sokolowsko i co tam mozna zdzialac, stworzylo w sierpniu biezacego roku zdarzenie artystyczne „Konteksty - Festiwal w Sokolowsku", którego glównym osrodkiem bylo wlasnie dawne kino Zdrowie. Okreslenie „festiwal" uzasadnione bylo duza liczba uczestniczacych w nim artystów, jednak charakter imprezy w naturalny sposób uksztaltowal sie w rodzaj pleneru-sympozjum: spotkania artystów i krytyków sztuki umozliwiajacego prezentacje (perfomansy, akcje, projekcje) i towarzyszace im dyskusje/rozmowy w zmiennych i spontanicznie powstajacych podgrupach. Takie plenery-sympozja w latach 60. i 70. pelnily w Polsce wazna role mikrolaboratoriów sztuki, a w ostatnich dwóch dekadach niestety wlasciwie zanikly. Spotkanie w Sokolowsku pokazalo, ze sa znowu potrzebne. Uzdrowiskowy mikroklimat oraz inspirujaca przeszlosc i terazniejszosc Sokolowska okazaly sie idealne do tego, by na kilka dni oderwac sie od spraw i obowiazków zwiazanych ze srodowiskami, w których na co dzien funkcjonujemy, a jednoczesnie sympozjalny program stymulowal zajecie sie sprawami, które sa dla nas istotne.

Konteksty

Przywolane w nazwie wydarzenia okreslenie „konteksty" sugerowalo, by w duchu koncepcji Swidzinskiego skorzystac z mozliwosci dostrzezenia specyfiki miejsca, w którym sie znalezlismy, a takze sklanialo do zastanowienia nad mozliwosciami, jakie moze stworzyc obecnosc artystów i sztuki w miejscu oddalonym od centrów kultury. Jan Swidzinski nie mógl z powodu choroby przyjechac do Sokolowska, ale obecny byl w innej postaci: w holu kina zaprezentowano fotografie z jego „Dzialan lokalnych na Kurpiach" z 1977 roku (wykonane przez Romualda Kutere) a w sali na pietrze kina - fotografie z performansów Swidzinskiego z cyklu „Puste gesty". Nawiazal do nich bezposrednio Jerzy Kosalka w swoim wesolym, ale nie przesmiewczym wystapieniu „Pelne gesty" - jak sztukmistrz pokazal trik z gumka przeskakujaca na dloni. Inni uczestnicy sympozjum takze pragneli wykonac cos wobec „Pustych gestów" i z inicjatywy Leszka Krutulskiego powstala, dokumentowana przez niego, spontaniczna akcja: fotografie gestów wykonanych na tle fotografii z gestami Swidzinskiego; w ten sposób „puste gesty" staly sie znaczace. Niewymuszonych odniesien do twórcy koncepcji sztuki jako sztuki kontekstualnej bylo zreszta wiecej. Anna Kutera prezentacje swoich wybranych realizacji rozpoczela od opowiesci o wspólnych ze Swidzinskim „Dzialaniach lokalnych na Kurpiach", ukazujac, jak stopniowo ulegalo dekonstrukcji ich przekonanie o istnieniu czystej, zródlowej kultury lokalnej. Na podstawie prezentacji jej pózniejszych prac ciekawe bylo tez przesledzenie, w jak rózny i niedogmatyczny sposób obecne jest w twórczosci Kutery reagowanie na rózne kulturowe konteksty. Zakonczenie pokazu efektowna destrukcja ekranu, na którym wyswietlane byly dokumentacje prac artystki, dalo przekonujacy, choc paradoksalny efekt przeniesienia przedstawionych dzialan do kontekstu sokolowskiego - zniszczony ekran tkwil na scianie kina jako samodzielny artefakt. Do koncepcji Swidzinskiego odnosilo sie, mniej lub bardziej bezposrednio, takze kilka wystapien w ramach panelu dyskusyjnego na zakonczenie tego pleneru-sympozjum. Adam Sobota zwrócil przy tej okazji uwage, ze dyskusje toczace sie w Sokolowsku przypominaja te, które toczyly sie w srodowiskach nowej sztuki w latach 70., ale z jedna róznica: stanowiska, które w tamtych latach byly wobec siebie antagonistyczne, dzis bardzo sie do siebie zblizyly i tworza wlasciwie wspólny, choc zróznicowany nurt refleksji.

Tegoroczne „Konteksty" w Sokolowsku byly pierwsza edycja projektu inicjujacego proces poszukiwania formuly zdarzenia i rozpoznawania potencjalu tego miejsca. Szukano tez róznych strategii nawiazania do miejscowych kontekstów, a wlasciwie do tego, co interesujacego zostalo w Sokolowsku zastane i znalezione in situ. Nie sposób tu przedstawic wszystkich propozycji, ale trzy z nich wyznaczyly najbardziej odmienne kierunki dzialan.

Kontekstualna strategia najpelniejszy wyraz uzyskala w „Dzialaniu dla Papy" Adama Klimczaka. Jest to kontynuacja dzialan rozpoczetych okolo 1997 roku, a dotyczacych ojca artysty. Klimczak zabral wszystkich na spacer do kliku wybranych miejsc w Sokolowsku; w kazdym z nich powtarzal jak w rytuale pewne czynnosci, stanowiace znaki zachowan jego niezyjacego juz ojca, umieszczal jego fotograficzny portret i opowiadal inny epizod z jego zycia. Bardzo osobista opowiesc wpisana zostala w indywidualnie wybrane w miasteczku obiekty, które staly sie dla uczestników akcji umownymi punktami odniesienia, sklaniajacymi do poswiecenia im uwagi. Dzialanie to uzmyslowilo, jak skutecznym impulsem do uwaznosci jest powiazanie miejsc w przestrzeni z emocjami, nawet jesli zaczerpniete sa z zupelnie innego kontekstu.

Calkowicie odmiennym zabiegiem zmiany kontekstu bylo umieszczenie prezentowanej wczesniej w CSW Zamek Ujazdowski wystawy Zygmunta Rytki i Krzysztofa Wojciechowskiego „When I'm 64" w sanatorium Bialy Orzel w Sokolowsku. Zainstalowanie wystawy podejmujacej temat przemijalnosci i uplywu czasu w obiekcie o klimacie zdecydowanie szpitalnym nadalo jej dosyc posepna wymowe, ale moze i takie ryzyko warto bylo podjac.

Jeszcze inaczej sytuacja in situ wyzyskana zostala w dzialaniu „Niedefiniowalne", przeprowadzonym przez Zygmunta Piotrowskiego (alias Noah Warsaw) i Pauline Kempisty na skraju miejskiego parku. U podnóza lagodnego pagórka porosnietego wspaniala trawa pojawily sie dwie niemal nieruchome postacie. Poruszaly sie niezaleznie od siebie, bardzo powoli, czesto zastygajac jakby w pól gestu, co tworzylo niemal hipnotyczne wrazenie. Niedaleko od nich toczylo sie zycie w innym tempie: na brukowanym skwerze chlopaki grali w pilke, raz na kilka minut obok cicho przejechal uliczka samochód a na trawie dalej powoli trwalo dzialanie. Poniewaz akcja planowana byla najpierw w innym miejscu i czesc osób tu nie dotarla - widzów bylo niewielu, rozlokowali sie luzno i podobnie jak performerzy znieruchomieli, stajac sie mimowolnie czescia akcji; wytworzyla sie wiez uczestnictwa w milczacym rytuale o intuicyjnej formule a powiazanym wyraznie z natura, ziemia, drzewami, trawa. Trudno powiedziec ile czasu to trwalo, moze pól godziny, moze mniej. Postacie zaczely sie do siebie zblizac, az do oparcia sie o siebie plecami. Jeszcze wykonaly jeden, dwa gesty i juz mozna bylo odczuc, ze zakonczyly dzialanie. I wtedy niespodziewanie zaczal padac deszcz. Wrazenie, ze spowodowal to wykonany wlasnie rytual bylo tak silne, ze nie sposób mu przeciwstawiac postawe racjonalna. Zreszta, skoro rzecz byla nazwana „niedefiniowalne", to chyba taka powinna pozostac.

Laboratorium prezentacji

Prezentacji w dawnym kinie Zdrowie bylo ponad trzydziesci, przede wszystkim performansy i projekcje z komentarzami. Kino, a wlasciwie kinoteatr, ma ciekawa architekture wewnetrzna, której atuty artysci skrzetnie wykorzystali: jest bowiem teatralna scena, przed nia, ponizej podlogi miejsce dla malej orkiestry, fotele na sali daja sie dowolnie przestawiac lub calkiem usunac, a do tego jeszcze spory balkon pozwalajacy z góry ogladac akcje.

Zaproponowany program obejmowal najrózniejsze odmiany performansu: Jan S. Wojciechowski dzialal dokonujac metamorfozy rzezby; Jan Rylke przeprowadzil quasi spektakl „Swiety Jerzy ze smokiem w zmaganiach okrutnych" na wzór tragedii z widownia w roli chóru; Dariusz Fodczuk próbowal widzów wprowadzic w hipnoze przy pomocy konsumpcyjnej mantry; Ryszard Lugowski z imponujacym instrumentarium tybetanskich mis i gongów chinskich przedstawil medytacyjne misterium; niezmiennie pogodny Andrzej Dudek-Dürer obecny byl w trzech postaciach: zywej rzezby, autora transowych filmów i performera; byly tez ujmujace prostota gesty wizualne, np. dzialanie rysunkowe, które wykonala swoim cialem Malgorzata Rybka. W roli dokamerowego performera objawil sie filozof z zawodu Boguslaw Jasinski.

Swietnie skomponowany pokaz wideo, przygotowany przez WRO Art Center, ukazujacy rozszerzone o nowe media formuly performansów, zakonczyl porywajacy energia film Wojciecha Doroszuka, przedstawiajacy czarnoskórego rapujacego poete-performera.

Z pewnoscia zapamietany bedzie takze przedpremierowy pokaz krótkiego filmu „Run Free" zrealizowanego w Radomiu przez Piotra Wysockiego i Dominika Jalowinskiego; film nawiazuje do represji po strajku w Radomiu w 1976 roku, ale w calkowicie freestylowym duchu, a wystepuja w nim wspólczesni policjanci z oddzialu prewencji i brawurowi parkourowcy. Jalowinski przedstawil tez dowcipny performans „Modne-niemodne, wygodne-niewygodne", wykorzystujacy film zrealizowany w Kijowie w kolejce do Centrum Sztuki Wspólczesnej Pinczuka.

Filmy Witoslawa Czerwonki przypomnialy m.in. performansy z festiwalu „Real Time. Story Telling" w 1991 roku w Sopocie. Powstal z tego - a przeciez nie wymienilem wszystkich elementów programu - swoisty laboratoryjny tygiel propozycji i inspiracji. Na ich tle, na zasadzie nie zawsze dajacej sie zwerbalizowac alchemii, wylonilo sie kilka prezentacji bedacych ze soba w intrygujacych relacjach i one wlasnie staly sie dla mnie znakami tegorocznego laboratorium w Sokolowsku.

1.

Józef Robakowski w wyborze swoich prac nazwanym „Akcje", stawiajacym temat pierwszych gestów artysty zapowiadajacych najwazniejsze watki pózniejszej twórczosci, pokazal miedzy innymi slynny film „Ide" z 1972. Jest to rodzaj performansu kamera: Robakowski, dzwigajac ciezka analogowa kamere, magnetofon i dwa akumulatory, wchodzi na metalowa wieze spadochronowa, liczac na glos stopnie. Ten czarno-bialy film, w którym w miare wchodzenia odslania sie coraz szerszy widok, jest zapisem na tyle wyraznego zespolenia autora ze sprzetem filmowym, ze widac, jak w dzialanie autora wpisany zostal jakby ciezar tego sprzetu i zapisany konkretny etap technologii filmowej, wlasnie ten analogowy, z tasma, magnetofonami itd. Dzis z cyfrowym sprzetem wejscie na te sama wieze wygladaloby na filmie inaczej, ale prawdopodobnie w ogóle taki pomysl filmu by nie powstal. I nastepnego dnia po pokazie Robakowskiego w Sokolowsku wystepuje Ryszard Piegza.

Pierwsza czesc jego performansu tez moglaby sie nazywac „Ide". W zupelnie ciemnej sali Piegza chodzi szybkim krokiem, wyswietlajac na podloge (z malego projektora umieszczonego na glowie) „podloze", po którym idzie - trawe, trotuar czy cokolwiek innego. Obecna technika umozliwia chodzenie po wycinku rzeczywistosci ze swojego filmu. Oprócz niewatpliwej poetyckosci tego dzialania dostrzec mozna, byc moze przez skojarzenie z wspomnianym filmem Robakowskiego, w jak innej epoce technologicznej jestesmy, a przejawia sie ona i w tym, ze mógl powstac pomysl, który tak swietnie i lekko zrealizowal Piegza.

Drugi raz ten sam film Robakowskiego, na innej zasadzie kojarzenia, przypomnialem sobie w czasie performansu Janusza Baldygi zatytulowanego „Flagi". Na ustawionej niemal pionowo, ale nie umocowanej w zaden sposób, duzej (i ciezkiej) drewnianej plycie rysowal linie, utrzymujac plyte w stanie równowagi jedynie przez dociskanie do niej kredy, która rysowal. Drewniana plyta ze swoja bezwladnoscia byla dla Baldygi jednoczesnie partnerem dzialania i przeciwnikiem, bo w chwili nieuwagi mogla sie przewrócic; ograniczala swobode dzialania performera, ale byla tez jego atutem, bo prowadzil dzialanie zmierzajace do skonstruowaniu przy jej uzyciu obiektu, w którym jej znaczny ciezar byl istotny. Byl to wiec takze - jak u Robakowskiego z kamera - rodzaj analogowego wspóldzialania. Walorem analogowej akcji jest to, ze widoczne jest w niej dzialanie sil, a wlasnie na ukazaniu ich dzialania bazuja performansy Baldygi. Dla Robakowskiego uzycie analogowej kamery wynikalo z etapu dostepnej technologii; dzis oczywiscie posluguje sie sprzetem cyfrowym. Dla Baldygi poslugiwanie sie analogowymi obiektami jest wynikiem samej koncepcji jego performansów.

Z wspólczesnym etapem dostepnosci technologii, który w tak naturalny sposób przywolal w swoim dzialaniu Ryszard Piegza, ciekawie korespondowala realizacja filmowa Mateusza Peka „Powtarzalne figury, autentyczne wybory" - która w warstwie dzwiekowej (rodzaju spreparowanego akustycznego performansu) zawierala wypowiedz do zludzenia przypominajaca profesjonalna reklame blizej nieokreslonego sprzetu elektronicznego oferujacego uzytkownikom wielkie mozliwosci, które co prawda trudno bylo pojac, ale entuzjastyczne nastawienie mimo to udzielalo sie sluchajacym. Zastanawiajaca byla tylko powtarzajaca sie i uzyta w tytule tej pracy fraza - „powtarzalne figury, autentyczne wybory" - która zdawala sie sugerowac, ze unifikacja form ma dla uzytkowników elektronicznego sprzetu jakies glebsze, moze siegajace podswiadomosci znaczenie. Mateusz Pek od pewnego czasu realizuje dosyc intrygujace rzezbo-instalacje z obiektów o zunifikowanych elementach, które trudno rozwiklac, moze wiec jest na tropie jakiegos nowego fenomenu.

2.

W dwóch pokazach w interesujacy sposób wystapilo przeciwstawienie sie pokusie, by przebieg performansu traktowac jak historie opowiadana dzialaniami. Takie fabularne nastawienie widzów jest pulapka oddzielajaca na ogól od postrzegania tego, co dokonuje sie w dzialaniach performerskich. Performans Ewy Swidzinskiej mial wlasciwie strukture trailera, który nie jest streszczeniem fabuly filmu, lecz raczej uchwyceniem charakteru realiów, do jakich siega, i typu dzialan, jakimi sie posluguje. Skladal sie z wielu krótkich epizodów jakby wyjetych z dluzszych zdarzen, a przedstawionych w afabularnych sekwencjach. Motywem wiodacym byla tu nagosc performerki, traktowana jednakze jako pewien kostium czy ubiór uzupelniany róznymi dodatkami, rekwizytami, czynnosciami. Kolejne dzialania Swidzinskiej konsekwentnie modyfikowaly znaczenia jej podstawowego „kostiumu", co tylko podkreslalo wlasnie jego stala obecnosc i - mozna powiedziec: na dobre i zle - jego niezbywalnosc. W jednym epizodzie performerka zaznaczyla wprost odwrócenie znaczenia kostiumu: wyjela z torby sukienke, jednak nie wlozyla jej, lecz zawiesila na scenie jak element dekoracji, w której wystepuje. Niemal kazdy z epizodów równie dobrze mógl byc pierwszym, jak i ostatnim; byly kapsulami krótkich momentów czasu, które moga swobodnie zmieniac kolejnosc, bo sa znakami wielokrotnie powtarzajacych sie zdarzen.
Czy jest to sposób postrzegania czasu bliski szczególnie kobietom? Lepiej nie generalizowac, ale troche podobnego sposobu operowania czasem uzyla w swoim performansie Izabela Chamczyk. Z ta jednak róznica, ze jej skladal sie z jednego epizodu, w którym czas zostal zamkniety w powtarzalnym cyklu.

W ciemnosci wiec wyswietlana byla na podlodze zapetlona sekwencja, ukazujaca z góry fragment brzegu morza z rytmicznie naplywajaca i cofajaca sie fala. Widzowie otoczyli ten filmowy obraz, a u ich stóp realna performerka poruszala sie turlajac od brzegu do brzegu kadru, jakby unoszona falami. Jej postac w bialej szacie wtapiala sie w projekcje filmowa, tworzac wspólnie sugestywny obraz. Stawal sie on jednak z uplywem czasu coraz bardziej niepokojacy; zdawalismy sobie przeciez sprawe, ze mamy przed soba nie tylko film i ze w tej estetycznej metaforze bezbronnosci uczestniczy zywa osoba, obijajaca sie na podlodze, a uwieziona w stalym cyklu falowania i otwartym na uplyw czasu zamysle autorki pokazu. Nasyciwszy sie kontemplacja zywego obrazu, widzowie zaczeli stopniowo przyblizac sie do performerki, az do zupelnego zablokowania jej mozliwosci ruchu, co zakonczylo akcje - choc obraz zostal ich decyzja unicestwiony, jego fabula pozostala niedomknieta.

*

Na koniec jeszcze cos o uplywie czasu w Sokolowsku, a wlasciwie o oddzialywaniu jego aury. Akurat w trakcie sympozjum „Konteksty" w „Tygodniku Walbrzyskim" zamieszczono krótki tekst z dwoma fotografiami zatytulowany „Tajemnicza tablica w sokolowskim parku". Reporter odkryl bowiem na trawniku nieopodal budynku dawnego sanatorium Brehmera kamienna tablice solidnie zamontowana poziomo na ziemi. Odczytal na niej inskrypcje - „Ile deszczu, ile wiatru, ile stóp ludzkich potrzeba, by zniknely te slowa" - nie znalazl natomiast nazwiska jej autora ani fundatora. Ocenil, ze tablica z tym przeslaniem moze „miec grubo ponad 100 lat", zdziwilo go zatem, ze w czasach, gdy byl tu Görbersdorf , napisana zostala po polsku. Nie wiedzial, ze odkryl tak swietnie wkomponowana w kontekst prace Jacka Bakowskiego, powstala zaledwie dwa lata temu w ramach dzialalnosci Fundacji In Situ. Potrzeba legendy i specyfika Sokolowska dzialaja ,jak widac, na wyobraznie.

Konteksty; artysci: Izabela Chamczyk, Witoslaw Czerwonka, Andrzej Dudek-Dürer, Darek Fodczuk, Dominik Jalowinski, Malgorzata Kazimierczak, Adam Klimczak, Marek Konieczny, Leszek Krutulski, Anna i Romuald Kuterowie, Anna Lesniak, Natalia LL, Ryszard Lugowski, Lukasz Prus-Niewiadomski, Mateusz Pek, Ryszard Piegza, Izolda Pietrusiak, Józef Robakowski, Marek Rogulski, Malgorzata Rybka, Jan Rylke, Zygmunt Rytka, Ewa Swidzinska, Waldemar Tatarczuk, Noah Warsaw, Piotr Wejchert, Jan S. Wojciechowski, Ewa Zarzycka.

Uczestnicy panelu: Grzegorz Borkowski, Jolanta Ciesielska, Wojciech Ciesielski, Lukasz Guzek, Boguslaw Jasinski, Anna Markowska, Kazimierz Piotrowski, Andrzej Saj, Adam Sobota.

Kurator: Lukasz Guzek, Laboratorium kultury http://sokolowsko.org/ , Sokolowsko, 10-14.08.2011.